.

.

poniedziałek, 7 września 2015

Happy Feast!


Te hasło rozbrzmiewało szeroko w sobotę! To święto Matki Teresy z Kalkuty, a dokładnie dzień jej beatyfikacji. Z tej okazji wszyscy pracownicy, pacjenci oraz wszyscy przyjaciele domu zebrali się na uroczystej mszy o godzinie 7… jakie było nasze zdziwienie, gdy o 6.25 zjawiłyśmy się by pomóc w przygotowaniach, a wszystko już było gotowe, a siostra przełożona oznajmiła nam, że jesteśmy spóźnione. 




Wszyscy byli tak odświętnie ubrani! My mimo spódnic (tradycyjny strój na mszę tutaj) wyglądałyśmy niestosownie… (wiec czym prędzej poszłyśmy się przebrać). Niestety to nie jedyna wpadka tego dnia (Monika mistrzyni kontemplacji kazania po Amharsku- Przyłapana na spaniu).
To nie jedyny sposób na obchody święta.  Dzień wcześnie specjalnie z tej okazji został zabity byk- jakoś nie chciałyśmy tego oglądać… W dniu święta, na obiad był gulasz z niego… (my ledwo go pogryzłyśmy z męką… a dla pacjentów i reszty był to nie lad przysmak. Mięso w Etiopii jada się właśnie tylko od święta.

Praca przedpołudniem u Sióstr toczy się normalnie, a po lunchu pracownicy mają wolne, my również, Jakie było nasze zdziwienie, gdy podczas pakowania na weekend do Madzi (szło nam opornie, bo nigdy nie wiemy co się przyda, czy brać latarki, jakie leki) zadzwonił jeden pracownik i zaprosił na spotkanie w grupie personelu ośrodka. To takie miłe!

Następny ważny pkt. Programu- wizyta w kawiarence internetowej- kiedyś trzeba wrzucić posty z tygodnia. Enjoy!  Kosztuje to nas niemało nerwów- komputery co chwilę się zawieszają, nie wspominam o prędkości Internetu… Na domiar złego zerwała się burza i zabrakło prądu… A filmiki się ładują, edycja postu nie zapisana… Przerwy w dostawie prądu są tu bardzo częste i nikogo nie dziwą, nie są powodowane jedynie burzą. Deszcz jak już zacznie padać to nie przestaje przez kilka godzin. Wracałyśmy więc do Madzi niczym, żołnierze Pana wśród deszczu…

Dzień został zakończony UWAGA gołąbkami i kluskami, to rodzina Świeckich Misjonarzy Kombonianów tak cudownie nas ugościła! Wynagradzając byka i proste jedzenie u sióstr, którym nic nie szkodzi.



Niedziela 6.09.2015

Dzień rozpoczęłyśmy luksusowo wstając po godz 7 :) A następnie pojechałyśmy na wioskę "Jugulo" z księdzem proboszczem Abbą. Wioska ta jest położona 20km od Awassy w terenie bardzo trudno dostępnym. Droga była piękna - wśród gór, pięknych widoków. Msza Św. - oprawa i śpiewy były bardzo podobne do tych sprzed tygodnia, lecz wspólnota była mniejsza. Oczywiście podczas Komunii nie zabrakło parasola dla Pana Jezusa.
Ks proboszcz bardzo się o nas troszczy. Podczas Mszy przyniósł nam do ostatniej ławki książkę z kazaniem na dziś po angielsku. Jaki dobry człowiek, o wszystkim myśli! Po Eucharystii wszyscy chcieli się z nami przywitać. Oczywiście nie obyło się bez tradycyjnego poczęstunek w domku obok kościoła - mąka z fermentowanych fałszywych bananów ("pyszne"!), kawa z solą - dużym dodatkiem soli!, kwaśne mleko. Taka mieszanka!!! :) Na szczęście po wszystkich poczęstowali nas również 7upem :) Ufff. Ugoszczenie nas wiele znaczy dla miejscowej ludności. Mieliśmy okazję zobaczyć też tradycyjne domki na wiosce, ich wnętrze. Gdy przyszedł czas na pożegnanie, ks. proboszcz wcielił się w fotoreportera, co możecie zobaczyć poniżej :)

Następnie udaliśmy się z powrotem do Awassy po jednego chorego, który wychodził dziś ze szpitala. Ks proboszcz postanowił pokazać nam miejsce, w którym ów człowiek żyje. Tak też się stało, ale przy szpitalu do naszego auta weszło 8 osób, a nie jeden chory. Całym napakowanym autem pojechaliśmy ok godziny drogi od Awassy do górzystej wioski, przejeżdżając przez inne. Widziałyśmy po drodze jak toczy się normalne życie w wioskach - pranie i kąpanie w rzece, prace na polu, życie przy domu (a raczej chacie) wraz ze zwięrzętami. Po dotarciu do domu chorego, odmówiliśmy modlitwę i wróciliśmy do Awassy. Droga przez wioski hmm... Jak na etiopskie warunki to podobno asfalt, jak na polskie drogi to raczej nie do przejechania. Ojciec pokazał nam też miejsce, gdzie zostawia auto i idzie dalej pieszo przy obfitych deszczach.

Popołudniu poszliśmy wraz z Kombonianami (Madzią, Meggi i Markiem oraz ich córeczką Emi) do rodziny, która założyła sierociniec. Jest to małżeństwo etiopsko-amerykańskie. Założyli sierociniec, w którym etiopskie dzieci doznają prawdziwej miłości. Dorośli (misjonarze np. Kombonianie, a także misjonarze prostestanci)grali w frisbe, a my zajmowałyśmy się dziećmi z  sierocińca oraz dzieci misjonarzy. Chusta Klanza dała radę! :) Ile było radości!

W czasie drogi powrotnej poszłyśmy na adorację do tutejszej katedry, a następnie na kolację do Kombonianów Świeckich. Tutaj też dużo ciepła i radości! Dzieci spragnione zabaw! Możemy szlifować tu angielski, bowiem Meggi i Mark są z Kanady. W ośrodku i z siostrami też tylko posługujemy się angielskim, ale jest on prostszy.

Piękna niedziela! Jutro jedziemy do Bushulo hospital, a następnie wracamy do naszych Misjonarek i ośrodka.



God Bless us!

Przesyłamy Etiopskie pozdrowienia i modlitwy ;)

A & M





















1 komentarz:

  1. Pozdrawiamy Was serdecznie .Modlimy się i prosimy dla Was o Bożą opiekę i Boże błogosławieństwo na każdy dzień.Wracajcie szczęśliwie.
    Wojtuś z rodziną.

    OdpowiedzUsuń