Tymi słowami powitał nas Jezus u Sióstr Misjonarek Miłości, czyli "Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan". Ale o tym za chwilę...
Niedzielny poranek zaczęłyśmy od użycia Chusty Klanza. Po czym udałyśmy się w podróżą na wioskę z tutejszym ks. proboszczem. Jechaliśmy kilkanaście kilometrów do rejonu zwanego Czarną Rzeką. Kaplica ta została zbudowana 5 lat temu. Ks. proboszcz ma kilkanaście kaplic w swojej parafii, do których dojeżdża. Każdej niedzieli jest w innej. Ks. proboszcz zabierał po drodze niektórych ludzi na mszę. Jakie zaskoczenie było, gdy zabrał na pakę starszą panią z KOZĄ! To podobno normalne :) Na wioskach brak plonów, ponieważ mimo pory deszczowej nie ma opadów. Jest katastrofalna susza, która powtarza się co dziesięć lat.
Msza Święta była bardzo
uroczysta! Trwała ponad 2,5h, nie licząc długiej spowiedzi przed ;) Katechiści
w tym rejonie są bardzo dobrze przygotowani. Prawie wszyscy wierni spowiadają
się i aktywnie uczestniczą w życiu Kościoła. Eucharystia zadziwiała nas
swoim pięknem, radością ludzi, śpiewami,
klaskaniem, tańcem itp. W darach do ołtarza ludzie przynosili rozmaite rzeczy
np. kozę!!!, cztery wielkie kapusty, narzędzia itd. Na Mszy obecne były dwa
chóry, dokładnie jak z Gospel! Komunię rozdawał ksiądz pod wielkim parasolem,
co możecie zobaczyć na zdjęciach :) Ks. proboszcz zaopiekował się nami,
przedstawił nas, a po Mszy razem z nim udaliśmy się na Agape z miejscową
ludnością- przysmak sfermentowane fałszywe banany - jedzony na liściu kapusty,
popijany mlekiem (kwaśnym kozim...) i mirindą (Pan czuwa nad naszymi
żołądkami). Wyobraźcie sobie nasze miny, gdy jadłyśmy te "przysmaki",
po kilku kęsach okazywało się nawet zjadliwe :) Monika nawet zabrała dokładkę
:P (nie prawda ksiądz proboszcz mi wcisnął) Powróciliśmy do Awassy z kozą w
aucie i kapustą (to był prezent dla nas od miejscowej ludności). Po drodze ks.
proboszcz zabrał nas na lunch- indżerę- coraz bardziej przekonywujemy się do
tego tak popularnego tu posiłku:) W końcu coś trzeba jeść! :)
Popołudniu byłyśmy zaproszone
na przyjęcie urodzinowe Billego, syna pielęgniarki z Busholo, gdzie pracuje
Madzia jako fizjoterapeutka. O jak nas ugościli! Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z
tą rodziną! Jedliśmy indżerę, urodzinowy tort oraz nie obyło się bez ceremonii
kawy. Jesteśmy zaskoczone otwartością tutejszych ludzi. Zobaczyłyśmy jak
wygląda zwyczajny dom etiopski. Na podłodze była rozsypana trawa, okazało się,
że robią tak na ważne święta.
Następnie powróciłyśmy do
domku świeckich kombonianów po resztę bagażu, pożegnałyśmy Meggi i Marka. Pan
Bóg kolejny raz otoczył nas swą opieką- spotkałyśmy u Meggi i Marka siostry
Kombonianki. Jedna z nich dowiedziawszy się, że idziemy pieszo (ok 45min) do
Misjonarek, zaproponowała swoje auto! :) I tak dostałyśmy sie do Misjonarek już
po godz 17- weszłyśmy za bramy klasztoru
Missionaries of Charity. Nareszcie! :)
Zostałyśmy przyjęte przez siostrę przełożoną i poinformowane o podstawowych regułach tu panujących. Następnie udałyśmy się na modlitwę z Siostrami, od razu poczułyśmy się jak w domu. Niesłychany pokój panuje wśród nich, świadczą bez słów o Chrystusie. Prawie 1,5h modlitwa minęła jak chwila (nawet Monika nie spała). Po modlitwach po Amharsku i w Sidamo, język angielski wydaje się taki bliski! Potem siostry zaprosiły nas na kolację. Wbrew pozorom siostry jedzą dobre rzeczy. Czynią to by mieć siłę pracować z chorymi w pełni. W czasie kolacji niespodzianka- zgasło światło. Na szczęście dobry duch- siostra Suzet -przyszedł nam z pomocną świeczką (ciekawe kto ją zgasił swoim śmiechem- Annnnna). Na szczęście siostry ofiarowały nam światło, bo wszystkie nasze latarki i cały sprzęt pozostał zamknięty w schowku (nie napisze, który raz ubierzemy te same ubrania, standardy w Afryce są inne). Jesteśmy już w domku dla wolontariuszy, przy jednej świeczce. Zimna woda pod prysznicem u sióstr staje się ciepłą!
Zostałyśmy przyjęte przez siostrę przełożoną i poinformowane o podstawowych regułach tu panujących. Następnie udałyśmy się na modlitwę z Siostrami, od razu poczułyśmy się jak w domu. Niesłychany pokój panuje wśród nich, świadczą bez słów o Chrystusie. Prawie 1,5h modlitwa minęła jak chwila (nawet Monika nie spała). Po modlitwach po Amharsku i w Sidamo, język angielski wydaje się taki bliski! Potem siostry zaprosiły nas na kolację. Wbrew pozorom siostry jedzą dobre rzeczy. Czynią to by mieć siłę pracować z chorymi w pełni. W czasie kolacji niespodzianka- zgasło światło. Na szczęście dobry duch- siostra Suzet -przyszedł nam z pomocną świeczką (ciekawe kto ją zgasił swoim śmiechem- Annnnna). Na szczęście siostry ofiarowały nam światło, bo wszystkie nasze latarki i cały sprzęt pozostał zamknięty w schowku (nie napisze, który raz ubierzemy te same ubrania, standardy w Afryce są inne). Jesteśmy już w domku dla wolontariuszy, przy jednej świeczce. Zimna woda pod prysznicem u sióstr staje się ciepłą!
Lord bless us and all who be
with us in this place!
A&M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz